Marta i tajemniczy ogród
/ 10Średnia ocena czytelników
*MartaAutor opowiadania
Licznik wyświetleń
PończochyRodzaj bielizny występującej w opowiadaniu
bardzo
długieDługość opowiadania

długie
Czy tak trudno być poetą?
Tylko drzewa, tylko liście
– Na ciebie przypadnie dwóch.
Dlatego tak się teraz stroi. Stanik z misternej koronki... transparentna bluzeczka...
Nawet stringi założyła najseksowniejsze jakie miała: bielusieńkie, tak ażurowe, że aż prześwitujące. To jasne, że na spotkaniu żaden z facetów ich nie zobaczy, ale mając je na sobie, poczuje się bardziej kobieco.
– Pan Bartłomiej to wielki przyjaciel mojego świętej pamięci wuja, który zginął w tym okropnym wypadku. Razem zakładali ten ogród.
Marta dygnęła niczym grzeczna dziewczynka. Donżuan wyślinił podaną na przywitanie dłoń, bezczelnie gapiąc się w dekolt. Jego uśmiech przybrał obleśny wyraz, zdając się mówić: jeszcze dziś, dzierlatko, schrupię cię na kolację.
– To Pietrek – szczebiotała Dorota. – Co ja bym bez niego zrobiła?! Teraz to on pomaga mi utrzymać ład w ogrodzie.
– Ja, pani Marto, zamawiam dwie duże piersi! – zawadiacko żartował donżuan.
– Ach... panie Bartłomieju... – Marta czerwieniła się i cieniutkim głosikiem demonstrowała, jak bardzo została zawstydzona. – Na pewno duże?
Wiedziała, że to przytyk do jej biustu, który wszak był wybitnie dorodny.
– Ech! Najbardziej lubię takie duże! Jędrne i soczyste!
– Oczywiście panie Bartłomieju... już je panu wykładam... – Celowo podjęła grę, starając się pobudzić wyobraźnię mężczyzny.
– Pani Marto, a pani widzę lubi kiełbasy! A jakie? Duże? Grube?
Marta właśnie trzymała w ustach kiełbaskę. Udała potężne zawstydzenie. Łopotała rzęsami.
– No nie wiem... to chyba nie ma znaczenia...
– Na pewno ma znaczenie! Dużą to pani przynajmniej w buzi poczuje... ha ha... – Lowelas wyraźnie zadowolony, ze swego dowcipu, gapił się na obfite usta dziewczyny, które obejmowały kawałek kiełbasy. Ta omal się nie udławiła, słysząc te grubiańskie teksty, ale, sama się sobie dziwiąc, kolejny raz spostrzegła, że bezceremonialne poczynania niezwykle ją podniecają.
– Nazywał się Sebastian... Śmieliśmy się, że obaj nosimy imiona patronów ogrodników. Ha ha. W ogród włożył furę pieniędzy, kopę lat, ale najwięcej serca... Szkoda go. Zginął w wybuchu samochodu, pod Paryżem. Z auta nie było co zbierać, z ciała został tylko popiół i dym... Nikt nawet nie myślał, żeby próbować identyfikować ciało...
– Panowie, widzę, że interesująco zagadujecie moją przyjaciółkę, więc może oprowadzicie ją. Znacie ogród jak własną kieszeń, będziecie doskonałymi cicerone...
Bartłomiej zapalił się do pomysłu.
– Koniecznie! Takie urocze zakątki panience pokażę, że aż rozdziawi buzię ze zdziwienia!
I przymknął powieki rozmarzony, jakby wyobrażał sobie Martę z otwartymi ustami, po czym z niechęcią spojrzał na Pietrka, zdając się mówić: a ty chłoptasiu szuraj stąd! Fora ze dwora!
Młodzieniec spuścił głowę, jednak ta urocza, fenomenalna kobieta zawróciła mu w głowie do tego stopnia, że wołami by go nie odciągnął. Poczłapał więc kilka kroków za Martą, którą Bartek ujął za dłoń i prowadził w głąb ogrodu.
– O tu! Zobaczy paniusia wyjątkową roślinkę!
Celowo przyprowadził kobietę do najciekawszych okazów, żeby zmusić ją do pochylenia się. Będzie mógł zajrzeć w dekolt i napawać widokiem słodkich cycków – już nie mógł się doczekać, kiedy to nastąpi.
– To mandragora!
Marta przejrzała podstęp wiejskiego Casanowy, ale sprawiło jej przyjemność, że szalbierz aż tak stara się zajrzeć jej w biust. W końcu nie daremno wybrała taki dekolt.
A niech się napatrzy! Niech go skręca! – pomyślała.
– Mandragora to tajemnicza roślina. Ma czarodziejską moc. Bardzo ciężko ją znaleźć. Legenda mówi, że chroni jej sam diabeł – ściszonym tonem szeptał lowelas dziewczynie do ucha. – Do tego to kwiat miłości! I pobudza pożądanie, i zwiększa płodność. A i kształt korzenia podobny jest do innego korzenia. Ha ha!
– Coś słyszałam o krzyku mandragory...
– Legenda mówi, że mandragory to pół-rośliny i pół-ludzie. Dlatego jak się je wyrywa to krzyczą – szeptał ciszej, zmuszając kobietę do większego pochylenia się. Dziewczyna nachyliła się maksymalnie, dając mężczyźnie wielce dogodny widok na krągłe półkule i rowek między nimi.
– Pół-ludzie... dlaczego?
Bartek natychmiast zapuścił żurawia i wprost oniemiał. Marta jeszcze krzątając się przy grillu, gdy zauważyła, że pan donżuan niemal się ślini, bynajmniej nie na widok jedzenia, rozpięła jeden guziczek. Teraz widok na jej krągłości był wręcz znakomity. Dostrzegł nawet seksowne wykończenia stanika.
– Bo rodzą się z męskiego nasienia! – lubieżnie cedził słowa. – Wytryskującego ze skazańców w chwili śmierci! Dlatego znajdowano je po szubienicą.
– Ojej! Słyszałam, że to roślina o czarodziejskiej mocy, że nawet Joannę d’Arc zamierzano skazać za jej posiadanie, ale nie wiedziałam, że aż tak demoniczna! – egzaltowała się kobieta.
– Mało tego! – wtórował Bartłomiej. – Sebastian mówił, że według legendy, ma zdolność, otwierania drzwi i zamków, zdradzania miejsc, gdzie ukryto skarby!
Oj! Wiem gdzie się skrywają prawdziwe skarby! – Jego nos omal nie wjechał między piersi, gdy udawał, że ogląda roślinę. Poczuł śliczny zapach. Marta używała dobrych perfum o kobiecym, kwiatowym zapachu.
Popatrzył do tyłu, na młodego, stojącego dwa kroki za Martą. Spojrzał wzrokiem, który mówił: co chciałeś dzieciaku, patrz i ucz się jak starzy wyjadacze uwodzą! Po czym wrócił do napawania się piersiami Marty.
– Och! Warto było przyjechać! – westchnęła Marta, prostując się i poprawiając spódniczkę. Udała, że dopiero teraz dostrzegła rozpięty guziczek bluzki. Speszyła się i demonstracyjnie go zapięła.
– A słyszała pani, pani Marto, że zapach tego kwiatka ma magiczną moc?
– Jak to?
– Podobno działa na kobiety...
– W jaki to sposób?
– Oj, co tam będę mówił... tyle powiem, że są później łatwiejsze... Ha ha ha!
– O Boże! I dopiero pan to mówi! – Marta udała przerażenie, jakby zapach tej rośliny miał rzeczywiście spowodować, że stanie się łatwa.
– A teraz zapraszam na prawdziwą przyjemność...
Marta uwielbia wszelkie tajemnice i niespodzianki. Szła pod rękę z Bartkiem wiedziona wielką, czystą, kobiecą ciekawością.
– Ojej! – wykrzyknęła zatrwożona Marta. – Co to?!
– To troll. Sebastian przywiózł go z Islandii. Mówił, że Islandczycy wierzą w elfy i trolle! Dlatego strzeże tej części ogrodu.
– Ale co to?! – w głosie Marty dało się dosłyszeć jeszcze większe przerażenie.
– Niech pani sama oceni!
Gnom, choć jak to krasnolud, miał wielkość mniejszą niż dziesięcioletnie dziecko, posiadał potężnego fallusa, sterczącego, jakby zamierzał nim dźgać nieproszonych gości.
– O Boże! – wykrzyknęła Marta z przestrachem, choć wyprężony oręż trolla wywoływał raczej fascynację niż lęk.
– Widzę, że się pani boi, żeby nie spotkało pani jakieś ukłucie... ha ha ha! On ożywa tylko raz w roku, podobno w noc świętojańską... a to dziś! Ha ha ha! – Bartek śmieje się wyjątkowo rubasznie.
– Zapraszam na huśtawkę!
– O Boże! Boję się! Nie! Nie! Proszę! Błagam!
Dziewczęce jęki tylko ekscytowały Bartka. Wygrał. Kilka razy mignęła mu biel materiału majtek. Uznał jednak, że to za mało. No maleńka, teraz mam sposób na ciebie.
– Czyż nie wspaniała wieża widokowa? Z niej wszystko zobaczysz paniusiu jak na dłoni!
W zamierzeniu był to chyba domek na drzewie, do którego droga wiodła po drabince sznurkowej. Oczywiście, dla bezpieczeństwa, pierwsza miała iść Marta. Doskonale wiedziała, o co chodzi staremu rozpustnikowi, ale sama już tak rozochocona, wręcz pragnęła tego, żeby zaglądał jej pod spódniczkę, choć oczywiście nie zamierzała odpuścić przekomarzania.
– Ale czy ja dam radę wejść po tej drabince? Jest zupełnie pionowa! Do tego w tych wysokich szpilkach... Czy ja nie spadnę? Boję się... – Skutecznie zagrała na nerwach donżuanowi.
– Paniusiu, dlatego właśnie będę tuż pod tobą... już ja zadbam o ciebie...
Zrozumiał, że jednak jej nie przekonał. Zacisnął zęby.
Wtedy Marta odparła z czułością:
– Jest pan taki opiekuńczy... przy panu kobieta może się czuć zaopiekowana...
Aż drżał, gdy stawiała stopy w eleganckich szpilkach na pierwszych szczebelkach. Dłonią podparł jej pupę, jakby chciał upewnić się, że już nie zawróci.
Martę przebiegł przyjemny dreszczyk, gdy poczuła dłoń lowelasa na tyłku. Podniecało ją zawsze, gdy starsi panowie ją adorowali... Wyobraziła sobie, jak przyjemnie byłoby, gdyby Bartłomiej się do niej dobierał.
– Ależ pan o mnie dba... to bardzo miłe...
– Ależ efektowny jest ten domek! Cudeńko! – egzaltowała się Marta. Celowo. Wiedziała, że jej emocjonalność pobudza mężczyzn.
– Sebastian podpatrzył domki na drzewach w jakimś parku narodowym w Tajlandii, ale najbardziej chyba te z Amazonii...
– To wujek Doroty musiał sporo podróżować? Co robił w życiu?
– Co robił? Czego on nie robił?!
Bartłomiej objął ją w talii i snuł opowieść o Sebastianie, jego firmie handlowej, spółce z Amerykaninem i o tym, jak całe życie rozbudowywał ogród. Wiele podróżował po świecie, przywoził przeróżne rośliny, ale i artefakty lub pomysły.
– Ależ efektowny wodospad! Przy tej górce!
– Ale się przy nim napracowaliśmy! – niby w emocjach, Bartek przesunął dłoń na pupę dziewczyny i delikatnie za nią ścisnął. Martę aż przeszły dreszcze. Podnieciło ją to, ale i tak uznała, że należy ukrócić zaczepki.
– No, trzeba już schodzić.
– Dobra... Pójdę pierwszy.
Bartłomiej czuł się panem sytuacji. Teraz podyktuje swoje tempo. Do woli sobie popatrzy pod spódniczkę! Dokładnie obejrzy te koronkowe majteczki! Mało tego, kobieta schodząc w dół, będzie też w dół patrzyła, więc na bank zauważy, że ją podgląda! I nic nie będzie mogła zrobić!
– Pietrek, teraz schodź ty. Mając dwóch panów pode mną, poczuję się bezpieczniej.
Bartłomiej myślał, że zwariuje. Przekonany, że zaraz zobaczy wąski pasek stringów wbijających się w jędrny tyłeczek Marty, rzuci kilka sprośnych uwag, patrząc jak dziewczyna się rumieni, ale jedyne co będzie mogła zrobić, to cierpliwie czekać, aż on nasyci swoje oczy rozkosznym widokiem. A tu? Dupa! W dodatku dupa Pietrka! Dupa, która wcale spiesznie schodziła.
– A ty co zafajdańcu! Umarłeś na tej drabinie?! – huknął zzieleniały ze złości podstarzały żigolo.
– Panie Bartku... proszę... Niech pan go nie strofuje... Pietrek na pewno dba o moje bezpieczeństwo, dlatego chce być bliżej mnie...
Wiedziała, że te słowa z jednej strony rozsierdzą starego, z drugiej mocno połechczą dumę młodzieńca. Swoją drogą, ciekawe jakby to było znaleźć się w jego ramionach... Oj chyba on jeszcze bardziej chciałby się znaleźć w moich... i to nie tylko w ramionach...
– Pietrek! Przepraszam! Nic ci nie zrobiłam?
Zrobiłaś! Taaaaaaaaki wzwód! – pomyślał Pietrek, a głośno powiedział:
– Nie nie... po to przecież schodziłem niżej, żeby panią ratować... w tych eleganckich szpileczkach pewnie niełatwo wspina się po drabinkach.
– Pietrku, miło mi słyszeć, że chciałeś mnie ratować... prawdziwy z ciebie dżentelmen! Jak ci się mogę odwdzięczyć?
– Ach! Widzicie, jakie my kobiety jesteśmy biedne? Panowie, możecie przejść jak chcecie, a my musimy chodzić w niewygodnych szpilkach...
– W takim razie... to ja chętnie panią przeniosę... – wyrwało się chłopcu, który momentalnie zawstydził się swoich słów.
Ale Marta wykorzystała okazję.
– Naprawdę? Kolejny raz powtórzę ci, że jesteś prawdziwym dżentelmenem!
Pietrek kraśniał ze szczęścia, czego nie można było powiedzieć o Bartłomieju. Musiał przyglądać się jak Marta sadowi pupcię na rękach młodziaka! Jak obejmuje go za szyję! Twarz młodego wręcz znalazła się w dekolcie Marty. Teraz to dopiero mógł podziwiać jej kształtne półkule! Jedną dłonią trzymał ją za uda, drugą miał pod biustem, tak że pokaźne piersi ocierały się o nią.
– Zapraszam na coś niezwykłego!
Marty nie trzeba szczególnie zachęcać. Tym razem niespodzianką okazał się rodzaj strzelnicy.
– Ten łuk, nie jest zwyczajny, tylko indiański. Sebastian kilka razy jeździł do Peru i Amazonii. Ten należał do jakiegoś szamana czy coś... Zresztą wiecie, że święty Sebastian to patron łuczników?
Marta wzięła do ręki ciężki, misternie zdobiony oręż. Spróbowała strzelić, ale strzała spadła na ziemię tuż pod jej stopami.
– Już paniusi pokażę jak się to robi.
Bartek objął Martę, ustawiając w postawę strzelecką. Podtrzymywał ręce, a przy okazji położył swoją dłoń na prawej piersi. Nie miał tyle odwagi, żeby ją chwycić, ale w dotyku wyczuwał doskonale obfitość.
– Panie Bartłomieju, czy musi mnie pan za każdym razem tak trzymać za biust?
– A chce by cięciwa poturbowała delikatną skórę? O rzeczy tak idealne trzeba dbać. Jak z roślinami, a na tym się akurat znam jak na niczym.
– No tak... rozumiem... – Marta delektowała się swoją uległością wobec starego wyjadacza. Wszak wszystko na potrzeby instruktażu i dla jej własnego dobra.
Łapa Bartka jeszcze silniej zacisnęła się na piersi. Ależ on ma okazję mnie zmacać... Boże! A Pietrek omal się nie popłacze!
– A po co dziadek Doroty jeździł do tych Indian?
– To długa historia. Jeździł na wyprawy z tym amerykańskim szarlatanem. Szukali jakichś zaginionych starożytnych miast, czy cóś. To tylko ploty jakieś poszły, że coś znaleźli. Ale to bujda.
– Ależ pan intryguje... Co te pogłoski głosiły?
Stary mimo, że już tego nie wymagało strzelanie, nadal trzymał rękę na biuście.
– Że niby znaleźli złote skarby. Dary, składane przez Inków bogowi gór, Apu. Ale... Niech pani w to nie wierzy!
– Zapraszam w magiczne miejsce!
Tu właśnie swój początek miał strumyk. Z wysokiej górki wybudowanej z kamienia ściekał mały wodospadzik.
– Boże! Jak tu urokliwie! – ekscytowała się Marta, stojąc w miejscu wskazanym przez mężczyznę. Ten podszedł do skały i zaczął przy czymś majstrować. Wtem mały wodospadzik gwałtownie przybrał na sile, fala wody chlusnęła na kobietę.
– Ojej! Ratunku! – krzyknęła.
– Ładnie mnie pan urządził... wyglądam jakbym startowała w konkursie na miss mokrego podkoszulka...
W pobliżu znajdowała się słoneczna polanka, tam Marta zamierzała wysuszyć się na słońcu. Na słońcu i na widoku dwóch par wygłodniałych oczu. Wygięła się seksowanie niczym kotka i chcąc wabić Bartłomieja, dopytywała o wujka Doroty.
– Skąd w ogóle plotki o tych skarbach? Dlaczego tak stanowczo pan zaprzecza?
– No dobra... ale niech nikomu panienka nie mówi o moich domysłach. Podejrzewam, że oni do tej Ameryki Południowej jeździli po prostu po narkotyki, a te bajki o poszukiwaniach, to przykrywka.
– Ojej! Auuaa! Pietrek, ugryzła mnie mrówka! – skarżyła się żałośnie, niczym mała dziewczynka.
Podwinęła spódniczkę do góry i udawała, że szuka sprawczyni zajścia. Wkładała palec pod koronkę pończochy, przesuwała wzdłuż niej. Potem zaczęła szukać z tyłu, ale tam oczywiście nic nie widziała.
– Pietrku, pomożesz mi? Przepraszam, że w takiej krępującej sytuacji... ale ona tnie tak jadowicie!
Chłopak, mimo że krepował się, pochylił się nad kobietą. Ta podwinęła przed nim spódniczkę i wypięła pupę.
– Sprawdź proszę pod pończochą...
– Sprawdź proszę w drugiej pończosze...
Chłopak ociągał się, ale tu też włożył palec pod koronkę. Podziwiał piękno uda, aksamitną gładkość skóry, jej jasny kolor, zgrabność nóg.
– Ależ te pończoszki są gładziutkie! I takie dopasowane do nogi... Pewnie z jakiegoś dobrego materiału?
– Po prostu z lycry...
– Ale... nie mogę dalej nic znaleźć...
– Trudno... wrócę do domu z ostro porąbaną pupą... – żaliła się, teatralnie układając usta w podkówki.
Ależ ja bym ci rąbał tę pupcię... i nie tylko pupcię... Aż wióry by leciały!
– Mam tylko nadzieję, że nie zakradła mi się pod majteczki...
– Czy nie zakradła się pod majteczki? Oczywiście, że mogła tam bezczelnie wleźć!
– Nie, nie... – protestowała Marta, gdy stary się nad nią pochylił.
– Młody, ofermo, co ty potrafisz znaleźć?! Patrz jak to się robi.
Natychmiast włożył palec pod cieniusieńki pasek majtek. Zaczął nim suwać po pośladkach dziewczyny.
– Nie... nie... niech pan przestanie...
Ale stary lowelas nie przestawał. Skierował palec w drugą stronę. Zbliżył się do jej szparki. Martę niesłychanie pobudziła ta sytuacja, ale na więcej nie mogła pozwolić. Zerwała się na równe nogi. Stary poczuł się jak dziecko, któremu ktoś zabrał najulubieńszą zabawkę.
– Pani historyczka, to coś o niej powinna wiedzieć.
– No tak, to w końcu nasza pierwsza celebrytka. – Uśmiechnęła się. – Ulubienica europejskich salonów. Podobno szpieg, a wcześniej stambulska kurtyzana i niewolnica sułtana. Zawładnęła sercem Potockiego...
– No to nieźle musiała zawładnąć, że zafundował jej ogródek na stu osiemdziesięciu hektarach! Tam są pono cuda! Podziemny kanał łączący stawy, gondole, labirynty... Sebastian mówił, że to kosztowało fortunę! Dwadzieścia milionów złotych, a to nie takie złote co teraz...
– Niebywałe... ale ciekawe jaką fortunę pochłonął ten ogródek? Sebastian rzeczywiście musiał znaleźć prekolumbijskie skarby albo zyskownie handlować tymi narkotykami.
– Ech paniusiu, co ja będę mówił, dlatego tak podpadł razem z tym Amerykańcem, mafii kolumbijskiej. Podobno strasznie go szukali, a on się ukrywał przed nimi jak mógł!
– A więc ten wypadek... wybuch... to nie przypadek?
– Mówiłem, nawet ciała nie było co identyfikować.
Marcie dało to wiele do myślenia. Weszli do groty.
– Ale uwaga! Tu mieszka Duch Gór, a on przepada za takimi słodkimi dzierlatkami!
– Och panie Bartłomieju... ależ kawalarz z pana!
– A może to wcale nie żarty?
– Niech nasza paniusia uważa, żeby się na jaki nie nadziała! Ha ha ha!
Grota przechodziła w tunel, który miał kilka zakrętów, więc w pewnym momencie nie było widać światła dziennego. Marta, obdarzona nad wyraz bujną wyobraźnią, już niemal czuła, że dopada ją potwór – Duch Gór – najpierw obściskuje, gniecie, a potem wciska jej pod spódnicę gigantyczny stalagmit.
– Ojej! Panowie... który to? Proszę przestać...
– Jacy panowie? To nie my... – Tubalnie w tunelu zaśmiał się stary donżuan. – To widocznie Apu, Duch Gór.
Nachalna ręka złapała mocniej.
– Achhhh! – Marta próbowała uciec do przodu, ale tu drogę zagradzał jej jeden z mężczyzn.
Dłoń zacisnęła się na pośladku, jak imadło.
– Auuuaaa! Proszę mnie puścić... – Kobieta nie wiedziała do kogo ma się zwracać.
Czuła jak bardzo ekscytuje ją ta sytuacja, to, że jest bezradna, bezbronna, a do tego nie wie, kto zgniata jej tyłek.
– Ej, panowie... na co wy sobie pozwalacie?
– He He He! – Rubaszny głos Bartka rozpoznała natychmiast – To nie my! To Apuuuu! Ha ha ha.
Wtedy dłoń wędrująca od biodra, sięgnęła miejsca tuż pod jej biustem. Zadrżała.
– Nie! Nie... – prosiła coraz bardziej zrezygnowanym głosem. W głębi duszy chciała tego.
– Proszę... nie! – krzyknęła Marta w reakcji na nagłą agresję.
Agresor nie tylko nie posłuchał, ale wręcz solidniej objął piersi, obejmując władztwo nad podbitym terytorium. Kobietę to rozpalało.
– Ach... Proszę mnie puścić... – Marta wiedziała, że błagalny ton jej głosu stymuluje agresora.
– Ochh... ochh... – wzdychała Marta.
W głębi duszy, nie mogąc się doczekać, kiedy napastnicy sięgną głębiej. Przestała się już opierać, skazując biust na plądrowanie przez łupieżców. A to tym bardziej rozochocało napastnika. Już nie ściskał piersi przez bluzkę, ale wtargnął pod nią. Namacał wyrafinowany staniczek...
– Boże! Ratunku! Zrobię wszystko, tylko niech mnie ktoś od tego uwolni!
W popłochu, piszcząc, zaczęła uciekać. Trzymające ją do tej pory dłonie, w zaskoczeniu, puściły.
– Nie... nie... – szeptała Marta, ale tak naprawdę pławiła się w przyjemności bycia obiektem podobnych ekspansji. Czekała, kiedy wsuną się pod koronkowy materiał stanika. Ręka jakby chciała na raz schwycić obie półkule, ale nie było to możliwe. Wreszcie bezceremonialnie wdarła się pod biustonosz.
– O Boże! – westchnęła Marta.
Dokładnie tak, jak na tym weselu... Poczuła na nagim ciele męską dłoń, mocno zaciskającą się na piersiach. Badała jędrność, napawała się nimi. Druga ręka błądziła po udach, by szybko dotrzeć do najintymniejszego miejsca kobiety i chwycić je bezpardonowo. Marta nie mogła załapać tchu. Dłoń brutalnie macała krocze.
– Nie, nie! – krzyczała kobieta. – Pomocy!
Wtedy usłyszała zbliżające się kroki. Tajemniczy napastnik wypuścił ją z objęć. Marta nie zastanawiając się ani chwili, ruszyła do przodu. Gdy pojawiło się światło, szybko wyszła z tunelu.
Tuż za nią wygramolili się dwaj mężczyźni. Bartłomiej z zaczerwienioną twarzą, sapał.
– Nie znudziła się paniusi wycieczka?
Marta była rozochocona. Znowu wykombinuje coś równie ekscytującego... z góry się na to piszę!
– No nie wiem, nie wiem... tylko pod warunkiem, że nie będzie to nic niebezpiecznego, i że nie spotka mnie coś równie okropnego jak w tej jaskini.
– A nie, nie... panienka będzie się mogła tylko na tym rozłożyć...
– Jak to? – Zmarszczyła brew.
Udała jednak naiwną blondynkę i dała się poprowadzić w kierunku kępy paproci. Tuż za nią znajdował się twór niezwykły: okrągła kamienna ława, rzeźbiona w jakieś starożytne inskrypcje i piktogramy.
– To ołtarz ofiarny. Inkowie składali na nim dziewice w ofierze bogom.
– Nie... nie... Boże! Jakże te bezbronne dziewczę musiało się czuć! Była taka bezradna! Co ona przeżywała...
– Ma paniusia okazję się wczuć.
– No tak...
Marta z bojaźnią, ale i podnieceniem najpierw posadowiła pupę, aż wreszcie układała się na kamieniu. Przez cienką bluzeczkę czuła jego chłód. Pupą wyczuwała wypukłość płaskorzeźby. W tej pozycji wydała się mężczyznom niezwykle ponętna – długonoga blondynka jakby jeszcze bardziej długonoga. Pończochy lśniły, szpilki sprawiały wrażenie jeszcze bardziej eleganckich.
– Musi pani położyć ręce wzdłuż tych wyżłobień w ołtarzu.
Marta spełniła polecenie powoli. Zdało jej się, że czuje się jakby miała zostać przymocowana do krzyża. Wtem do ołtarza podszedł Bartek, błyskawicznie przy czymś poszperał i na przedramionach kobiety zacisnęły się dwie obręcze.
– Ojej! Co to...?!
– Przecież te dziewki trza było jakoś zniewolić.
– Ale... jak to? Co się z nimi działo?
– Zostawiali je na żer. Przychodził może bóg Apu? Ale to musiały być dziewice. Młody, jak myślisz? Nasza damula ma cnotkę, czy nie?
Marta poczuła się upokorzona.
– No paniusiu? Chcesz, żebyśmy cię wypuścili? To najpierw powiedz, czy masz wianuszek, czy nie? Ha ha...
– Tak, zachowałam mój bezcenny skarb, moją cnotę. Jeszcze jestem... dziewicą...
W drugim, ostrzejszym:
– Nie, nie jestem dziewicą, cnoty niestety zostałam już pozbawiona...
Głupie pomysły! – szybko zganiła się w myślach.
– Pani Marta nie chce nam wyjawić swojej słodkiej tajemnicy! – huczał Bartłomiej. – A przecie tylko dziewice mogły być złożone... Trza sprawdzić!
– Co pan robi! – krzyczała. Zaczęła szarpać się i wierzgać.
Na mężczyzn mocno działał widok fantastycznych nóg w szpilkach i pończochach, kręcących młynki w powietrzu. Zadzieranie nóżek do góry spowodowało też obsunięcie się spódniczki. Pierwszy raz mogli zobaczyć jej majteczki w pełnej krasie. Były to białe, skąpe stringi z delikatnej koronki, z paseczkami miękkiego tiulu po bokach, wykończone kwiatowym haftem. Doskonale przylegały do sylwetki. Materiał był tak cienki, że mężczyźni dostrzegli przezeń zarys wąskiego, ciemnego paska włosków. Na obu zrobiło to piorunujące wrażenie. Dlatego stary wsunął dłoń w pobliże majtek, co spowodowało, że Marta zaczęła wierzgać jeszcze mocniej.
– Ale ciasna jest kuciapka naszej pani profesor! – Bartłomiej celowo chciał zawstydzić Martę. – Ciekawe czy zwiedzał ją jakiś fagas?! Młody! Ty pewnie w życiu nie widziałeś babskiej piczki. Choć, zobaczysz se.
Pietrek wybałuszył oczy i rozdziawił usta. Gapił się jak w jakimś amoku.
– Widzisz? Jaka zadbana? Czysta. Wygolona...
Marta nadal nie przeciwdziałała. Niezwykle podniecało ją to upokorzenie. To że ten młodzieniec ma jak na dłoni jej nagość.
– To co młody? Żeby paniusia nadawała się na ofiarę dla inkaskich bogów, musi być dziewicą... Taka ciasna, może jeszcze żaden nie zamoczył... Tak trza przyjąć i ofiarować ją zgodnie z ceremoniałem. Zostawimy ją tutaj na chwilę. Chodź! Ale, żeby nie robić jej takiej wielkiej krzywdy, zawiążemy jej oczy, co nie? No i nie zostawimy jej z odkrytą piczką.
– Proszę... nie... – szeptała, gdy czyjaś ręka zsuwała na bok jej majtki.
Zaraz potem poczuła na sobie ciężar obcego ciała. I zapach. Dokładnie ten sam, co w jaskini. Męskiego potu, potu bardzo dojrzałego mężczyzny, mieszającego się z dobrymi perfumami. Chciała krzyknąć, ale szorstka dłoń zakryła jej usta. Była niezmiernie podniecona. Nie mogła zobaczyć napastnika, nie mogła go dotknąć dłońmi, a teraz nie mogła nawet krzyczeć. Za to poczuła organ! Nieco miękki, ale jednak twardniejący. Wiedziała, jaki jest jego cel i ta świadomość podniecała. Nie widziała zupełnie nic: ani sylwetki mężczyzny, ani twarzy, ani jego przyrodzenia. Za to mocno czuła jego zapach. Próbowała zrzucić z siebie napastnika, ale nie potrafiła. Umiejscowił się między jej nogami, więc nie mogła też ich zewrzeć. Poczuła jak penis niecierpliwie wdziera się w nią, niezbyt twardy, ale wystarczająco by wsunąć się do środka.
– To niemożliwe! Widzisz Pietrek? Pani nauczycielka ma przywiązane ręce, a zadarła spódniczkę i zsunęła sobie majteczki z psioszki...
– Po co urządzacie ten cyrk?! – sfrustrowana przerwaniem dobrze zapowiadającej się zabawy, krzyczała.
Przecież przed chwilą jeden z was mnie zerżnął... – dodała w myśli.
Pietrek zaniemówił, rozdziawiając gębę, a Bartek kontynuował.
– Jak myślisz? Jaki znak daje nam pani historyczka, tak rozkładając nóżki, podciągając kieckę i ściągając te seksowne stringusie? Po co wypina do nas gulusią kuciapkę?
– Może... może... żeby... Żeby ją... – Sytuacja ośmieliła młodzieńca, co zaskoczyło nawet dojrzałego donżuana.
– No pewnie, żeby ją... żeby ją teges! Ty gówniarzu pewnie tego jeszcze nie robiłeś, to popatrz jak stary wyga zabiera się do akcji.
– Patrz mała, jakiego mam dzielnego fajfusa! – Rozpiąwszy rozporek, zaprezentował męskość Marcie, tuż nad jej twarzą. – Przypatrz się dobrze narzędziu, co ci zaraz da taki wycisk, że popamiętasz do końca życia!
Dziewczyna zbladła z przerażenia, rzeczywiście miał się czym pochwalić. Mogła go nie tylko podziwiać wzrokiem, ale też dotykiem i węchem, bo położył swój oręż na dziewczęcej, delikatnej twarzy i począł nim smyrać po oczach, nosie, policzkach, jakby chciał jej zmazać makijaż lub jakby chciał się delektować gładkością i urodą jej buzi lub raczej żądny oddawania mu czci...
– Posmakuj go!
Bez ceregieli wepchnął kutasa między wargi. Marta nie wiedział, czy ta sytuacja bardziej ją upokarza, czy podnieca. Bezwolność, zdanie na łaskę i niełaskę napalonego samca, rozogniało ją do granic. Przyjmowała pchnięcia w usta, potem coraz głębiej, aż w gardło. Puścił ją, gdy zaczęła się krztusić.
– Czas na psiochę!
Bez wahania nakierował oręż na cipkę. Marta wyginała się, udawała, że próbuje przeszkodzić mężczyźnie, ale oczywiście jej działania nie przyniosły efektu, tym bardziej, że w głębi ducha, kobieta bardzo chciała znów poczuć w sobie dorodny kawał mięcha. Wcześniejszy akt został szybko przerwany, rozbudził ją tylko i teraz wręcz nie mogła się doczekać ponownej penetracji. Bartek, jak na swój wiek, wbił się w dziewczynę całkiem raźnie.
– Auuuaaa! – zakrzyknęła, czując jak mocno ją rozpycha.
– Patrz młody i ucz się, jak się rypie takie damulki! – wesoło grzmiał stary.
Grzmocił kobietę z zaskakującą werwą. Pietrek mógł jedynie zazdrościć. Ogarnęła go tak przemożna ochota, że nie mógł się powstrzymać. Wyjął penisa i zaczął się masturbować. Kątem oka dostrzegł to Bartłomiej, nie przerywając swojego dzieła, zawołał:
– Nie wstydź się gówniarzu! Podejdź i pokaż pani nauczycielce, że nie masz się czego wstydzić! Niech zobaczy siuraka, którego jeszcze dzisiaj będzie musiała ugościć w swojej ciasnej piczy! Chociaż po mnie to już taka znowu ciasna nie będzie! Ha ha ha!
– Podejdź durniu do niej! Tak jak cię uczyłem! Połóż jej kindybał na buźce. Niech się z nim zapoznaje! Ha ha ha!
Kolejna fala upokorzenia uderzyła w Martę, gdy młody, niedoświadczony penis ulokował się na jej twarzy. Czuła jednocześnie dwa męskie członki. Jeden w sobie, sprawiający jej niewysłowioną przyjemność, drugi na ustach, rozmazujący szminkę.
– Proszę, odepnijcie mnie, obiecuję, że zrobię wszytko, co zechcecie.
Podniecała ją jej własna uległość.
Ocena:
Średnia: / 10 ( głosów)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
To opowiadanie jest świetne.
Podoba mi się ten klimat, to powolne rozkręcanie akcji i taka niby niewinność sytuacji erotycznych, które tym bardziej pobudzają wyobraźnię.
Pozdrawiam i czekam na kolejne opowiadania w podobnym klimacie :)
Prześlij komentarz